Bieg jako medytacja: uważność w ruchu

W świecie nieustannego hałasu i rozproszenia, bieg staje się czymś więcej niż tylko aktywnością fizyczną. Dla mnie — i myślę, że nie tylko dla mnie — samotny bieg w górach to praktyka obecności. To forma medytacji w ruchu. Tu nie chodzi tu o wynik, o tempo, o dystans. Chodzi o jakość uwagi, o to, jak bardzo jesteś w stanie być obecny — tu i teraz.

Ciało jako ośrodek poznania

W klasycznej medytacji ciało pozostaje nieruchome, a umysł staje się jego lustrem. W bieganiu jest odwrotnie: to ciało się porusza, a ruch ujawnia myśli, napięcia, emocje. Każdy krok, każdy oddech staje się bodźcem do obserwacji. Gdy biegnę długo i samotnie, zaczynam słyszeć nie tylko rytm własnego serca, ale również to, co we mnie zwykle niewypowiedziane, przemilczane, ukryte. Ból, który odczuwam to czasem po prostu ból. Ale czasem to sygnał, że coś się we mnie napina i nie chodzi tu o mięśnie.

Od rozproszenia do skupienia

Zdarza się, że biegnę i myślę o wszystkim i o niczym, ale to nie jest medytacja. To raczej jest ucieczka. Są też momenty, gdy wchodzę w rytm, którego źródłem może być cokolwiek: oddech, krok, krajobraz, szelest liści, szum lasu. Uwaga nie jest wtedy wąsko skoncentrowana — jest rozszerzona. W takich chwilach dostrzegam rzeczy, które normalnie umknęłyby mojej uwadze: fakturę kamieni pod stopami, mgłę snującą się ponad lasem, echo własnych kroków na pustym szlaku. Uważność w ruchu nie polega na kontrolowaniu wszystkiego. To zgoda na to, co się pojawia — na zmęczenie, lęk, zachwyt, spokój.

Samotność jako pogłębienie obecności

Wiele osób pyta mnie: „Dlaczego biegasz sam?”. Odpowiedź jest prosta, choć nieoczywista. Samotny bieg to nie ucieczka od ludzi. To droga do głębszego usłyszenia siebie. Gdy biegniesz z kimś, zawsze jesteś w relacji. Dostosowujesz tempo, rozmawiasz, dzielisz uwagę. Sam –  możesz się rozpaść i złożyć na nowo – bez świadków, bez masek, bez potrzeby tłumaczenia się komukolwiek. W samotności pojawia się cisza. A w ciszy góry zaczynają mówić, i wtedy możesz usłyszeć siebie. To właśnie dlatego nie słucham muzyki podczas długich biegów. Potrzebuję przestrzeni, w której naprawdę mogę usłyszeć bieg, i siebie w tym biegu. Nie chce niczego zagłuszyć. To, co najważniejsze, nigdy nie przychodzi „przez słuchawki”.

Zanikanie ego

Najgłębsze momenty samotnych biegów nie mają nic wspólnego z sukcesem ani nawet z wysiłkiem. Przychodzą wtedy, gdy znika „ja”. Gdy nie jestem już biegaczem ani filozofem, ani człowiekiem z konkretną historią. Jest tylko ruch, oddech i droga. Czas przestaje istnieć. Pojawia się stan, który niektórzy nazwaliby „flow”. Dla mnie to coś więcej — to chwilowe zawieszenie podmiotowości, doświadczenie bycia częścią wszystkiego dookoła. Wtedy już nie „ja” biegnę. Bieg się dzieje, tu i teraz.

Duchowa droga biegania

Bieg może być wszystkim. Może być sportem, może być stylem życia. Może być ucieczką. Ale może też być czymś jeszcze — praktyką duchową, drogą kontemplacji, narzędziem samoświadomości. Tak naprawdę nie chodzi o to, ile kilometrów pokonałeś. Chodzi o to, czy byłeś obecny w każdej chwili tej drogi, czy słyszałeś siebie, swoje ciało, krajobraz, który cię otaczał. Czy byłeś tylko „człowiekiem, który biegnie”, czy może — przez krótką chwilę — stałeś się samym biegiem.

Bo ostatecznie nie chodzi o to by gdzieś dotrzeć. Chodzi o to by odczuć własne istnienie.

Ja biegnę, by po prostu być.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry