trzy poziomy kryzysu

Kryzys. Każdy, kto biega długo i daleko, zna to słowo. Czasem przychodzi po kilku kilometrach, czasem po kilkunastu godzinach. Czasem zwiastuje go subtelny opór ciała, czasem uderza znienacka – jak ściana, w którą wpadasz z pełnym impetem. Ale z mojego doświadczenia wynika, że to nie jeden kryzys. Są przynajmniej trzy warstwy. Trzy poziomy, które się przenikają – ciało, emocje i poczucie sensu.

Kryzys fizyczny – „Ciało nie chce”

Ten rodzaj jest najbardziej „czytelny”. Ból mięśni, skurcze, zmęczenie, niedobór cukru, odwodnienie. Nagle każdy krok jest ciężki. Kolano się buntuje. Oddech przyspiesza. Tętno wariuje. I pojawia się ta myśl: „Nie dam rady dalej”.

Ale to najczęściej nie jest prawda. To nie jest kres. To tylko biologiczna reakcja. Zjedz coś. Zatrzymaj się na chwilę. Ureguluj oddech. Ciało daje sygnał – i domaga się opieki, nie kapitulacji. Przetrwałem dziesiątki takich momentów. Czasem wystarczyło 10 minut marszu i łyk wody. To nie koniec, to tylko wiadomość z głębi organizmu: „Zadbaj o mnie”. Organizm może więcej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić ale czasami reaguje jak dziecko, gwałtownym strachem na granicy paniki. Trzeba go uspokoić, dać się wypłakać – i poczekać. Czas jest najlepszym lekarstwem. Gwałtowny sprzeciw może być tylko chwilowym impulsem i warto nabrać pewności, że “nie, znaczy naprawde nie”!

Kryzys emocjonalny  „Nie dam rady”

Tu już nie chodzi o mięśnie ani tętno. Tu zaczyna się walka wewnętrzna. Umysł zaczyna generować opowieści: „Nie jesteś dość silny”. „Znowu się przeliczyłeś”. „Wszyscy inni by dali radę, tylko ty nie”. I nagle fizyczne zmęczenie staje się klęską. Nie dlatego, że ciało się zbuntowało, ale dlatego, że ta narracja cię przygniotła.

Ten kryzys wymaga innego podejścia. Tu nie pomaga baton energetyczny. Tu potrzebna jest uważność – i dystans do własnych myśli. Bo to nie są fakty. To nie jest rzeczywistość. To emocjonalna burza, która przeminie. Nie trzeba z nią walczyć. Wystarczy ją zauważyć. Rozpoznać. Przejść przez nią jak przez mgłę. Chemia twojego umysłu zwykle nie twa zbyt długo. Tak jak w przypadku kryzysu fizycznego, kluczowe jest aby przeczekać pierwszą burzę. Zwykle nie ma dalszego ciągu.

Kryzys egzystencjalny  „Po co to wszystko?”

To jest ten moment, którego nikt nie uczy nas oswajać. Moment, gdy biegniesz, boli cię ciało, twój umysł walczy z samym sobą – i nagle pojawia się to pytanie: „Dlaczego?” Dlaczego w ogóle to robię? Co mi to daje? Czy to nie absurd? Czy nie lepiej byłoby teraz być w ciepłym domu, z kubkiem herbaty?

To najtrudniejszy kryzys. Ale też najbardziej wartościowy. Bo to już nie tylko reakcja ciała, nie tylko emocjonalna opowieść – to dotknięcie czegoś głębszego. I właśnie tu, jeśli się nie wycofasz, jeśli zamiast odrzucić to pytanie, zostaniesz z nim chwilę… może pojawić się coś prawdziwego. Może to właśnie ten moment, gdy się rozsypujesz, jest najbliższy temu, kim naprawdę jesteś? Może nie jesteś sobą wtedy, gdy wszystko idzie gładko, tylko właśnie wtedy, gdy jesteś na granicy. Gdy nie wiesz, czy dasz radę. Gdy nie wiesz, po co. A mimo to robisz krok. Jeszcze jeden, i jeszcze jeden. Z przetrwania tego kryzysu wyniesiesz najwięcej. To on ci powie coś naprawde ważnego. Bo jeśli przetrwasz, okaże się że zrobiłeś kilka kroków więcej w kierunku w którym nie sądziłeś, że dasz radę podążyć. Nagle okaże się, że twoje dotychczasowe “dalej się już nie da”, zniknie jak fatamorgana. A najważniejsze jest to, że twoja mentalna granica zostanie na zawsze przesunięta. Twój horyzont się zmieni. Będziesz pamietał, że dałeś radę i twoje “dalej się już nie da” w tym miejscu się już nie pojawi.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewijanie do góry